— I pan, panie Hohe?
Hohe ręce z przesadą rozłożył.
— Nie mogę... muszę być w redakcyi.
— Ech!... co tam — piszczała Żabusia. — Redakcya nie ucieknie, pan Hohe musi zostać na herbacie. Prawda, Raku?... Zawsze pan ucieka, skoro Rak na próg wejdzie! To niema sensu!... jeszcze Rak pomyśli, że pan ze mną romansuje!...
Rak zasiniał cały od śmiechu.
— Och... och — powtarzał — a niechże ją!... jak Boga mego kocham!... a niechże ją!...
Żabusia śmiała się także, wykręcając się na pięcie na środku salonu, śmiał się cicho dystyngowany Hohe i rechotał się na progu Nabuchodonozor, który, zwabiony owemi wybuchami śmiechu, przytoczył się z kuchni.
Nie śmiała się jedna tylko Helena i spojrzenie, którem przeszyła na wskroś Hohego, zmroziło mu owe dystyngowane wykrzywienia obłudnych warg.
Helena powoli ten wzrok zimny i jasny przeniosła na Żabusię, która również śmiać się przestała i nagle wyniosła się z pokoju, wołając:
— Każę nastawiać samowar!...
W saloniku pozostał Rak, Hohe i Helena.
Zapanowało głuche milczenie.
Helena siedziała ciągle nieporuszona i, dostrzegłszy że wzrok jej ironiczny miesza dziwnie Hohego, nie spuszczała z oka bladej twarzy dziennikarza. Równocześnie myślała, iż od dawnego czasu zaniedbała swe ręce i paznokcie i że z chwilą podania herbaty, Hohe dojrzy ten szczegół, to zczernienie i zgrubienie jej rąk, z których była zawsze tak bardzo dumną.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/573
Ta strona została skorygowana.