zgodzie ze swem otoczeniem. Widocznie cierpiał na żołądek, bo przyciskał obie ręce do brzucha i kurczył się w dziwaczny sposób. Przed nim dymiła się filiżanka rumianku. Mdły zapach rozchodził się dokoła. Samana był bardzo blady, z oczyma podsiniałemi i włosami rozczochranemi dokoła głowy.
— A mówiłem z Rejsem — zaczął znów Szerkowski — mówiłem, Samano... wyznawco Buddhy Gotamy; trawę jesz jak baran... trawa się zemści, zobaczysz!... Trawa także żyjąca istota, oddycha, żywi się, rośnie... ty zaś niby to żyjącemi się karmić nie chcesz a rośliny pożerasz...
Samana potoczył dokoła błędnym wzrokiem i odburknął:
— Idź do dyabła!...
Helena przygryzła usta. Miała ochotę parsknąć śmiechem. To „idź do dyabła“, filiżanka rumianku i boleści żołądka — dopełniały się wzajemnie.
Szerkowski prawie na stole się położył i rękami pod nosem Samanie potrząsał.
— Zrozumiej że ty, zakuta głowo teozoficzna — wołał — że twój Buddha zakazał jeść mięso w Indyach, gdzie klimat nietylko nie wymaga, ale jest przeciwny żarciu trupów... Ty zaś wegeteryanizm przenosisz do Warszawy, w śnieg, mróz, zimno... i ot co!... Doskonaliłeś swego ducha, doskonaliłeś... żołądek cię zabolał... jedna cząstka wzgardzonej „materyi“... i ot — ani weź wrócić w szranki ezoteryzmu!...
Odwrócił się ku Helenie.
— Czy i pani, wzgardziwszy materyą, uprawiała tu wysubtelnienie ducha?
Zadając to pytanie, Szerkowski miał twarz tak serdecznie rozbawioną, krwią nabiegłe jego oczki
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/580
Ta strona została skorygowana.