wej, przyjmującej nędzne strony życia z uśmiechem i radością człowieka potrzebującego strawy dla swych ironicznych spostrzeżeń, iż mimowoli przylgnęła do zgorączkowanej istoty dekadenta.
— Kiedy mi pan przyślę swych przeklętych poetów? — spytała, pragnąc zawiązać jakikolwiek węzeł pomiędzy sobą i tym człowiekiem.
— Dziś, jutro... skoro tego cierpiącego anachoretę do siebie przeprowadzę...
— Do siebie?
— Tak... Żwan wyjeżdża dziś wieczór a ponieważ Samana idzie do Indyj, więc...
Helena przerwała mu szybko:
— Pan Żwan wyjeżdża?
— Do Madrytu! Chce się z bliska przyjrzeć owej sławnej Hiszpance zręczniejszej od Slade’a i Bławatskiej... Podobno mięśnie pukające w jej łydce są wydoskonalone w taki sposób, iż mogą odegrać sycylianę z „Cavalerii rusticany“... Żwan chce to sprawdzić na miejscu.
Helena uczuła się silnie dotkniętą w swej miłości własnej.
Widocznie Żwan zwątpił w możność uczynienia z niej medium, lub edukacya owa wydała mu się zbyt trudną i długą. Wolał jechać tam, gdzie wszystko było już gotowe i dostatecznie wytrenowane.
Nagle Samana zdawał się budzić ze swej apatyi.
— Żwan — zaczął bełkotać szybko — Żwan... prosił... aby pani na niego zaczekała... Ma coś do powiedzenia.
Lecz Helena skrzywiła się ironicznie.
— Niemam czasu — odparła — niemam chęci
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/585
Ta strona została skorygowana.