Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/586

Ta strona została skorygowana.

i czasu do tracenia... pan Żwan może do mnie z Madrytu napisać.
Zwróciła się ku Szerkowskiemu.
— Oto mój adres — wyrzekła i podyktowała ulicę i numer domu, którą dziennikarz nabazgrał w brudnym i zatłuszczonym notatniku.
Zabierała się do odejścia, szukając jeszcze jakich kilku słów uprzejmych.
— Gdybyś mi pan sam te książki przyniósł — wyrzekła wreszcie — sprawiłbyś mi pan tem wielką przyjemność.
Szerkowski śmiać się zaczął.
— Średnią, średnią — zawołał — prawda, iż mam chwilami porywy Serafina, strąconego z nieba rozkoszy, lecz palę zły tytoń i nie noszę kaloszy. Z tem wszystkiem widzę, iż ma pani ochotę jak Prometeusz poddać wątrobę pod dziób sępa dekadencyi i, nie wiedząc jak wejść na tę goryczą nabijaną ścieżkę, zaprasza mnie pani do siebie... Ale to niepotrzebne! Pani już jesteś od dawien dawna dekadentką, gdyż umysł pani i cała istota skacze bezustannie z wyżyn na niziny i znów z nizin ku szczytom się wspina... Dowodzi to... Nie powiem, pani sama dojdzie do pewnych z tego wniosków... Ponieważ jednak chce pani przetańczyć poloneza „odbijanego“, ze wszelkiemi dziwacznemi nazwami, któremi ludzie stroją stan swoich dusz — służę pani!... Wąsa nie podkręcę, bo jest nieszczególny, ręki pani nie podam faktycznie, bo rękawiczek nie noszę, ale za to nogami poszuram w koło pani z ironią najwyższą i będziemy rozmawiać jak dwoje „inteligentników“ warszawskich jeżdżących tramwajami i jedzących cielęcinę na fajansowych talerzach a pozujących na dekadentów