Z szumem przed kamienicę zamieszkaną przez Helenę zajechały sanki.
Pochodziły one z kantoru wynajmu powozów, lecz prezentowały się dobrze. Konie trzymały się nieźle pod przykryciem szafirowej siatki. Woźnica, odziany w ciemno granatowe futro, wiózł dobrze i nie dotykał prawie bata.
Ze drzwi sieni wyszła Helena ubrana w ciemny kostium i długie boa z czarnych skunksów, zwieszające się jej z szyi.
Zapinała rękawiczki i naciągała zmarszczoną pod brodą woalkę czarną w duże sznelowe szare rzuty.
Po za nią ukazał się Świeżawski, okryty dostatnio, w lśniącym cylindrze na wpół łysej już głowie.
— Podwieziesz mnie? — zapytał.
— Chętnie! — odparła Helena.
Wsiedli oboje do sanek.
Przez lufcik wyglądała Magdalena.
— Na Nowy Świat — rzuciła Helena — wszak tam jedziesz, prawda?
Świeżawski uśmiechnął się, zamiast odpowiedzi.