Helena, pogrążona w żałobie i młodością swoją spragniona śmiechu, historyj tych słuchać zaczęła chętnie.
Lecz były one „zabawne“ i teraz tragedya każda przemieniała się dla Heleny w błazeńską szatę, pełną dzwonków i tonów piszczałki.
Nie było dla niej teraz rzeczy sentymentu. Istniały jedynie chichoty umierających Hamletów. Jeden Hamlet mniej, jeden Narcyz mniej, jedna Graziella płynąca duchem po nad falami morza... Księżyc teraz wydawał się jej spuchniętą dynią a ezoteryzm bajką. Co jednak było najfatalniejszego, to owo uczucie „powierzchownej“ ulgi, zabawy i śmiechu. Samana, idący przed nią z podartemi butami i popsutym sałatą żołądkiem, bawił ją i sprawiał jej zarazem ból dotkliwy.
W ręku jej pozostał jedynie katechizm Buddhy. W pierwszych chwilach zaczęła wczytywać się w niego i tak zastał ją Szerkowski, który przyniósł jej małą książeczkę noszącą tytuł „Les poètes maudits“.
Helena nawzajem pożyczyła mu katechizmu Buddhy, będąc pod wrażeniem wielkiej „prawości“ tej małej książeczki, w której owa prawość była punktem wyjścia i finalną apoteozą wygłoszonych zasad. Lecz Szerkowski nazajutrz oddał ów „katechizm“, wzruszając ramionami.
— Dlaczego? — spytała Helena.
— Wszystko to są chytre wymysły egoistów! — wyrzekł zwijając bez ceremonii papieros pożółkłemi od tytoniu palcami.
— Oto mówił dalej — i taki pan buddhysta chce osiągnąć wszelkie rozkosze przeciętnego filistra. Jeżeli nie zabija, lub nie kradnie, to dlatego, aby był „dobrze uważany“ przez innych ludzi
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/596
Ta strona została skorygowana.