tów, realistów rozrzucone w groźnym i malowniczym nieładzie. Z sałaty tej trupiej wykwitał sam z lilią skromności w ręce, z maczugą tradycyi w drugiej. Sam dekadent, bo drwiący i plwający na wszystkie dążenia i objawy ducha ludzkiego, nędzny i samotny, sięgał teraz do prywatnych tajemnic życia i skoro się pojawił jaki utwór o paszkwilowym zacięciu, podawał doń klucz z uśmiechem mnicha otwierającego „pobielone groby“.
Od pewnego czasu, zajął pod swe posiadanie teatralną krytykę i zaczął wysławiać w teatrze szereg komedyj czerpanych z plotek ukutych i podsłuchanych w przedpokojach domów, w których bywał. Nazywał te plotki „komedyami obyczajowemi“ i zręcznie podsuwał grającym artystom myśl ucharakteryzowania się za tę lub ową znaną w mieście osobistość. Wybierał jednak tematy i ludzi, których się nie bał, których nie potrzebował i najczęściej napadał na kobiety i ich tajemnice na światło dzienne wyciągał. Nazywał wtedy te plotki... studyami i gdy ta lub owa czuła się znieważoną — wmawiał w nią, iż uczynił to jedynie dla „zrehabilitowania“ jej opinii w oczach świata.
Lecz dla swych kolegów po piórze był nieubłagany. Jedynie przejaciołom swym osobistym przyznawał trochę talentu, innych odsądzał od zdolności, podsuwając im nieuczciwe zamiary. Pisał o umyślnem łaskotaniu zmysłów publiczności i potępiał srodze wszelkie powieści, w których kobiety... rodziły dzieci.
— Dzięki Bogu — pisał — społeczeństwo nasze nie upadło jeszcze tak nizko, aby czuć potrzebę podobnie wyuzdanej i rozpustnej literatury.
Zapuszczał powoli brodę, podwoił wysokość obcasów, chodził bardzo wolno i usiłował czynić
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/600
Ta strona została skorygowana.