kłuła się ćma dzienna i mocna zarazem, o podwójnych licach, podwójnej moralności, podwójnej barwie skrzydeł. Rozpostarł się na parterze felietonu i często zastępował naczelnego redaktora. Mówiono mu „Tański“ i tytułowano już „redaktorem“ a on, boczkiem, chyłkiem, zmierzał ku zajęciu miejsca szefa w jednym z najpoczytniejszych dzienników. Brakowało mu pieniędzy.
Dlatego oglądał się za ożenkiem.
Tymczasem, oprócz romansów pobocznych, utrzymywał stały stosunek z Żabusią. Nazywał ją także fin-de-siècle’istką. Imponowała mu doskonałością obłudy i kłamstwa, w których była mistrzynią. Oboje zdawali się być ukuci z jednej bryły. Był to konkurs kłamstw i nikczemności. Żabusia potrafiła sprowadzić go do swego domu. Nie czynił tego dawniej nigdy i z zasady nie bywał w domach swych kochanek. Ostrożność mu nakazywała podobne postępowanie. Bał się skandalu, nadejścia męża nie w porę, słowem jednego z tych głupich zdarzeń, które często kończą się tragedyą.
Lecz z Żabusią nie było obawy. Śliska, jak węgorz, sprytna, jak chłop normandzki, wiecznie zdziwiona naiwnie z szeroko otwartem niebem swych oczów, umiała wybornie kierować tym stosunkiem i manewrując pomiędzy Rakiem, Hohem, Drzewieckim i innymi, zastawiając się w razie potrzeby jak parawanami dziadziem, babcią i Nabuchodonozorem, wzbudzała w mistrzu obłudy zachwyt dla swych sprytnych pomysłów.
Helena z pewnem zdziwieniem śledziła teraz dawne swe przyjaciółki.
Oprócz kilku, tak zwanych przez nią „gęsi“, które pozostały wiecznie jako „żony i męczennice“ i nieczytały wykwintów Theurieta, Bourgeta i innych
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/602
Ta strona została skorygowana.