Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/61

Ta strona została skorygowana.

Bała się dowiedzieć prawdy i zrozumieć, że formowała swą istotę według złego modelu. Wojowała na prawo i lewo ironią, sarkazmem i co chwila tłumaczyła się, mówiąc, jestem szczerą! Nie, popełniwszy w gruncie rzeczy wiarołomstwa, nosiła wysoko głowę z dumą jakiejś nadziemskiej istoty.
Powoli, mąż stawał się dla niej istotą obojętną, potrzebną do umeblowania domu. Z początku cierpiała jeszcze długo, lecz powoli zaczęła co chwila wspominać o minionym fakcie. Wskutek tego Świeżawski oswoił się z jej wymówkami i przyjmował je ciągłemi drwinami. Przestali żyć ze sobą, nie mogąc znieść tortur zbliżania się ciał, które nienawidzieć się już zaczynały. Czasem jeszszcze, od czasu do czasu, jakaś okoliczność, przypadek poprostu zbliżał ich na chwilę, lecz zaraz rozchodzili się — on obojętny, ona — gniewna, iż mimo swej woli uledz musiała.
Fizycznie, Helena urosła i rozwinęła się, trochę smukła, wysoka, podobna była do młodej dziewczyny, rozpuszczonej i samowolnej. Nabrała zamiłowania do taniej elegancyi, do koronek, do dziwacznych strojów i cienkiej bielizny. Wylewała na siebie flakony heliotropu, który formował dokoła niej atmosferę gorzkich migdałów. Nosiła teraz długie czarne pończochy, przez które przeświecała skóra i wiązała je wysoko po nad kolanami paskami aksamitu. Często nie kładła gorsetu, zwłaszcza idąc na bal i będąc sama, gimnastykowała się, aby mieć „giętką kibić“. Nacierała się gliceryną, migdałami, benzoesem, myła się w wodzie deszczowej, którą kazała zbierać służącej, topiąc śnieg marcowy. Tualetkę swą ubrała jak ołtarz w muśliny i wstążki, i marzyła o osobnym pokoju, całym różowym