bietą zajmującą się akuszeryą i pozostał w jej pamięci smarujący masłem kromki chleba (współczesna Lolotta — Werthera). I znów to dziwne, prześladujące ją wrażenie starego palta, które towarzyszyło najczęściej jej myślom, gdy te zwracały się ku Bornowi, powróciło z wielką siłą i wyrazistością.
Stojąc tak przy oknie, starała się rozumowaniem odzyskać zimną krew i równowagę. Przywołała całą siłą owe „śmieszne“ strony swego do Borna stosunku i uzbroiła się niemi. Ukosem, z pod przysłoniętych powiek spojrzała na autora „Paryasów“.
Nie wydał się jej jednak śmiesznym wcale, ta „Lottchen Wertherowska“, jak go często w myśli swej nazywała.
Przeciwnie — siedząc tak naprzeciw okna wyprostowany, z twarzą poddaną pod pełne wiosenne światło, był bardzo piękny, spokojny — choć niedospanemi nocami i walką z życiem sterany. Był bardzo blady w obramowaniu swych ciemnych włosów i zapadłe oczy zdawały się być pociemniałe i zwiększone w tej smutnej bladości czoła i policzków.
Ubrany biednie, mozolnie, z krawatem ciemno granatowym, zniszczonym i wytartym, w surducie wyświeconym na łokciach i ramionach, robił wrażenie jednego z tych „paryasów“, którzy tułają się po świecie z upartą myślą pracowania z pożytkiem dla społeczeństwa, a skopani, zbici, opluci, posądzeni o nieuczciwe zamiary, nie chcą wyrzec się swej szkodliwej dla siebie manii i sterczą jak samobójcze widma na targowisku próżności i karyery świata.
Helena, zdziwiona tem szarpnięciem się sympatycznego uczucia, jakie w głębi siebie uczuła, postanowiła nadrobić zuchwałą dezinwolturą i zabić
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/612
Ta strona została skorygowana.