Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/613

Ta strona została skorygowana.

w sobie to coś, które się w niej wiecznie ku temu człowiekowi rwało.
I odwróciwszy się szybko od okna, zbliżyła się do stołu, szeleszcząc jedwabną podszewką wełnianej szarej sukni, pół-żałobnej, na którą zarzuciła nastrzępiony marabutami kolet z czarnej taniej mory.
Stanęła przed Bornem i w lustrze naprzeciw widziała odbicie całej swej postaci, swej twarzy zmienionej i wychudłej, pokrajanej dwiema bruzdami idącemi od nosa ku dołowi twarzy, swych popielatych włosów pokrytych małym filcowym popielatym kapeluszem, przystrojonym białemi aksamitnemi różami i skrzydłami o srebrnawych połyskach.
Spojrzenie to na samą siebie nie uspokoiło jej bynajmniej. Chora na swą manię krytykowania wszystkiego, ujrzała się postarzałą, zbrzydłą i zmienioną... Ogarnął ją straszny żal za nią dawną, za tą Heleną tryumfującą i zwycięzką w masie swych popielatych włosów i z zielonemi szmaragdami obecnie spłowiałych oczów.
Strój jej wydał się tandetą. Wiedziała, że mora była bawełniana i kupiona na Żabiej ulicy. Ten głupi i drobny szczegół dobił ją. W jednej chwili straciła znów pewność siebie, lecz porwała ją złość, gniew, żal do całego świata, do niej samej, do Borna.
— Czy i pan pozostanie na posiedzeniu? — spytała nagle ostrym głosem, zagryzając do krwi wargi.
Born spojrzał na nią ze zdziwieniem.
— Tak... otrzymałem zaproszenie od Żwana po jego powrocie z Madrytu... podobno kilka osób z prasy ma przybyć także... Ale skąd pani wie o tem posiedzeniu?