nadejść, gdyż codziennie przychodził teraz koło godziny ósmej i pozostawał cały wieczór, pijąc, paląc i czytając z nią Verlaine’a.
Nie chciała go teraz widzieć, potrzebowała koniecznie spokoju, spokoju za jaką bądź cenę.
Wyszła więc znów na ulicę i zaczęła błądzić bez celu.
Chwilami stawała koło szyb sklepów i przyglądała się przedmiotom wystawionym.
Turkot dorożki, dzwonek tramwaju płoszył ją.
Szła dalej pod murami domów, tuląc się w fałdy swego okrycia.
Nie patrzyła na mężczyzn, lękając się wyczytać w nich obelgę uwielbienia. Zbierała dokoła siebie fałdy swej sukni, chciała się przemknąć niepostrzeżona wśród tłumu kobiet, prowadzących za ręce dzieci lub spieszących za sprawunkami, lub za poszukiwaniem pracy.
Nagle cofnęła się i oczyma zaczęła szukać jakiegoś schronienia.
Powoli, oparta na rączce parasola, szła pochylona ku ziemi ciotka Julia.
Ubrana była czarno, w wytarty szal, który z przodu, zapięty broszką otoczoną cierniami, zwieszał się ku ziemi. Z kapelusza zrudziałego spływał welon z czarnej krepy, widocznie wyprany i starannie wyprasowany.
Staruszka przeszła mimo Heleny, która odwróciła głowę.
Nie chciała stanąć oko w oko z tą kobietą, której się zawsze bała i która jedna może umiała trochę czytać w jej myślach.
W ręku ciotki Julii połyskiwał krzyż, wybity na tle ciemnej książki do nabożeństwa.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/626
Ta strona została skorygowana.