Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/628

Ta strona została skorygowana.

wicze lub ci, którzy bali się o całość swego mienia, lub naruszenie porządku społecznego.
Nazywało się to „reakcyą“ i zakrawało na uparte walenie w bęben łatwej i oddziałującej na pewien rodzaj umysłów — reklamy.
Zwróciła się znów myślą w przeszłość.
Stanowczo — najszczęśliwszą była w chwili, gdy przebywała w mistycznem towarzystwie teozofów. Oderwana od ziemi, płynęła ku górze.
Lecz długo tak pozostać nie mogła, życie i jego warunki ściągnęły ją z obłoków. Nie dowiedziała się niczego i z całego chaosu, jaki ją ogarnął, nie była w stanie wyssać jednej ożywiającej ją kropli dżdżu...
Weszła do ogrodu Saskiego i spostrzegła to dopiero, wchodząc w aleję okrążającą sadzawkę.
Setki dzieci w jasnych sukienkach, paltach z aureolami wielkich filcowych kapeluszy, biegały dokoła tafli wodnej, oprawnej w młodą zieleń trawy.
Gdzieniegdzie, wśród szarzejących konarów drzew sterczał posąg brudny i ciemny — a dokoła jego podstawy roiło się od tych najmniejszych — w białych kamaszach, z dużemi budkami i beretami na głowach.
Było to całe państwo białe, jasne, przeczyste, skąpane w różowem świetle wiosennego południa.
Białe łabędzie biły skrzydłami, schodząc powoli z mostków, lub wysuwając się z budek. Środkiem alei toczył się wózek osłonięty białą ceratą, a w niem spało dwoje malutkich dzieci, osłoniętych długim gazowym woalem, który zwieszał się z jednej strony i wlókł się po blond piasku, żłobiąc w nim delikatną złotą bruzdę.
— Co teraz? — myślała Helena — co teraz?...