Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/629

Ta strona została skorygowana.

Usiadła na ławce i zaczęła kreślić koła i gzygzaki końcem parasolki.
Ogarnął ją znów szalony smutek.
I w smutku tym grała teraz główną rolę myśl, iż Born — ten Born, który mimo wszystko wydawał się jej bez skazy — objawił się nagle jej oczom jak zwyczajny mężczyzna, pełen zmysłowych i namiętnych porywów.
Pożądał tylko jej ciała...
Tak twierdził, tak mówił.
List jego wszakże miał inną cechę. Mówił tam o moralnej stronie jej istoty, troszczył się o nią... dlaczegóż teraz...
Uczuła się wobec czegoś dla niej niezrozumiałego, zagadkowego. Wiedziała jednak to tylko, iż pomiędzy nią i Bornem była przepaść, o której przebycie się nie kusiła i nie pragnęła.
Szkoda, że tak się stało! — myślała. — Jego wspomnienie było mi pewną ulgą... teraz — nic, nic!...
Powoli zachodziło słońce i robiło się chłodno. Niańki i bony wstawały, składały robotę. Dzieci piszczały; nie miały ochoty powracać do domu.
Małe taczki skrzypiały, bąki warczały, dzwonki na czerwonych uprzężach dzwoniły coraz głośniej...
Tu i ówdzie zjawiała się nagle jakaś mama, spiesząca z Żabiej lub Niecałej ulicy, ze sprawunkami w ręku. Żwawo ku niej toczyła się biała kula w berecie lub wielkim Rembrancie i, rozłożywszy rączki, dopadała do sukni z piskiem, śmiechem i chichotem.
Witano się długą chwilę — wreszcie oboje razem: matka i dziecko, trzymając się za ręce, szli na spotkanie niani.
Czasem matka podawała dziecku koniec swej