parasolki i szła tak powoli, zastosowując się do malutkich nóżek, odzianych w białe kamaszki, wśród deszczu piłek, które tęczową masą spadały na ziemię lub szybko, jak spłoszone ptaki przecinały aleję.
Helena powoli oderwała wzrok od ziemi i patrzeć zaczęła na te dzieci, na jasne włosy z pod aureoli kapeluszy płynące, na niańki w perkalikowych kaftanikach, na te matki znużone i zmęczone, a przecież jakieś pogodne i uśmiechnięte.
Jedna właśnie z tych kobiet zbliżyła się ku ławce, na której siedziała Helena. Trzymała za rękę małą dziewczynkę w jasnej piaskowej sukience i dużym kapeluszu z białem strusiem piórem.
— Marysiu — wyrzekła młoda kobieta — zbieraj się do domu. Już szósta, zanim wrócimy, czas będzie nastawiać samowar!
Z końca ławki podniosła się tłusta dziewczyna i zaczęła zbierać porozrzucane dokoła przedmioty.
Był to cały skład zabawek. Młoda kobieta dopomagała służącej, układając lalki, piłki, baranki tekturowe, kubełki blaszane, paczkę z okruchami ciastek, flaszkę z mlekiem, szklaneczkę — w koszyczek z ciemnej trzciny.
— A gdzie też Stefuchna zadziała łopatkę? — biedziła się służąca, łażąc na czworakach dokoła ławki.
— Stefciu, gdzie łopatka? — pytała matka dziewczynki.
Malutka podniosła olbrzymie szafirowe źrenice na matkę i, zesznurowawszy usteczka, zapiszczała:
— Niewis!...
— Poszukaj!
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/630
Ta strona została skorygowana.