W całym pokoju panował zaduch stęchlizny, starych sukien i butwiejącego po kątach pyłu.
Babcia Bednawska w krótkiej spódnicy czerwonej, z pod której widać było nogi ubrane w długie nogawice z białego perkalu, związane w kostce tasiemką, w barchanowym kaftaniku, na zgarbionych plecach, krzątała się, krzycząc na kucharkę.
— Podaj mi suknię z wetmanem, prędko!...
Gruba, czerwona Basia wzruszyła ramionami.
— Czy ja wiem, co starsza pani mówi!...
— Z wetmanem! — grodenaplową z frendzlą i bombelkami! — a żwawo!... Idę do spowiedzi!...
Helena postała chwilę w progu, patrząc na tę kobietę, która jej zastępowała kiedyś zmarłych rodziców a dziś, pół dziecko, budziła się ze snu, oblepiona rozgniecionemi cukierkami. Nie miała ani chęci, ani siły gniewać się na nią, tak małą, drobną i nieodpowiedzialną wydało się jej to dziwaczne stworzenie, które przecież dało podstawę jej moralnej istocie, podstawę kruchą, chwiejną, niepewną, tak jak i jej samej postać i całego życia, ulotne i efemeryczne czyny.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/65
Ta strona została skorygowana.