kułczem pisklęciem, potomkiem jakiegoś kochanka, które ona, matka, w kłamliwe nazwisko przystroiła i jako legalne światu podała.
Ona jedna wiedziała, iż tak nie było, lecz to dla świata nie było wystarczającym dowodem.
Przed oczyma jej mignęły szeregi dam, szepczących po ze wachlarzami.
— Ten pan lub ta panna... to dziecko tej Swieżawskiej, która... a więc... to dziecko... to...
Była to jej największa troska i największa gorycz jej dni obecnych.
Chwilami, pod wpływem rozpaczy, pragnęła, aby dziecko to umarło w jej łonie.
Dla pokazania się „Fin-de-siècle’istką“ marnie rzucone słowa spadły teraz obelżywą chłostą na czoło jej dziecka!
Rzecz jednak się stała — dziecko jej musiało pozostać prawym bękartem.
Czy i około niego owe ułudne cienie zatoczą piekielną sarabandę i witając nowy wiek, przeszłowiecznetni cierpieniami — dręczyć go będą?
Który z tych cieni porwie je za sobą, jaką mu ukaże drogę — jaki prąd najpierwszy powita rozwój jego inteligencyi, rozbudzenie się jego ducha, pragnienie.., „dowiedzenia się“?...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Helena podniosła głowę i przez łzy spojrzała dokoła.
Sypialnia przybrała ten sam wygląd co przed dziesięcioma laty.
Dwa łóżka, stojące równolegle, ciemniały teraz wśród zapadającego zmroku.
Po tualetce czepiała się chorobliwa gałązka bluszczu.