Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

próżno ciocia mi anatemy na głowę rzuca. Żyję tak, jak inne kobiety, moje rówieśnice. Jakkolwiek nie jesteśmy bohaterkami, wiemy co nam czynić wypada. Obłudna moralność świata nie istnieje dla nas, mamy swoją i ta nie jest w niczem od moralności „obowiązkowej“ gorszą.
Ciotka Julia popatrzyła na młodą kobietę, która, odzyskując znów pewność siebie, zaczynała oczy mrużyć i gładzić mufkę ręką, opiętą w zgrabną duńską rękawiczkę.
— Ciekawa jestem — wyrzekła czy wasza moralność dozwala zwodzić smarkaczy, farmaceutów, inżynierów, dzieciaków, którzy powinni książek pilnować, zdawać egzamina, zdobywać sobie sytuacyę, nie włóczyć się z wami codziennie po ulicach miasta...
Helena zagryzła wargi.
— Mój Boże! — odparła powoli — dawniej, w chwilach romantyzmu zwodzono panów w gorsetach, z czubami, przy dźwiękach gitary, w ustroniu buduaru. My, dziś, nie mamy już Stendhalowskich kawalerów, musimy więc poprzestać na smarkaczach, uczniach farmacyi, lub inżynierach in spe... Nie nasza w tem wina!...
Ciotka Julia brwi silnie ściągnęła.
— Widzę, że mnie rozumiesz! — wyrzekła — pamiętaj, że młody Fajfer jest mi pod opiekę oddany przez ojca. Najstarszy z rodzeństwa ma objąć aptekę po ojcu, który jest stary i pragnie wypoczynku. Fajfer musi zdać egzamin... inaczej pamiętaj!...
Pogroziła spracowanym palcem, na którym zastygały krople krwi ze szramy, jaką zrobiła sobie zbyt ostrym drutem uszka bombonierki.