się w konie dzieci. Opodal siedziały bony zajęte rozmową. Ciemne ich suknie rzucały plamę na ten poranek wiosenny. W dali widać było koronkę bezlistnych drzew, bramujących aleje. Tu i owdzie szarzał brudny i banalny liniami posąg. Majeski ku Helenie podszedł i rękę jej podał. Wyciągnęła doń rękę, w której trzymała suknię.
Mignęła ciemno czerwona aksamitna spódniczka.
— Dawno pan czeka?
— Od kwadransa.
— Spóźniłam się — przepraszam! Byłam u ciotki Julii.
— Było kazanie?...
— Nieuniknione; lecz dziś ciotka zdołała mnie trochę wyprowadzić z równowagi.
— O cóż jej chodzi?
— Zawsze o jedno i to samo. Według niej nie wypełniam mych obowiązków, nie mam sześciorga dzieci... que sais je!...
— Czemuż tych wymówek nie robi mężowi pani?
Helena parsknęła śmiechem.
— Mówmy o czem innem — o co panu chodzi, co mi pan powiedzieć pragniesz!
Majeski gryzł wąs nerwowym ruchem.
— To trochę trudno — wyrzekł wreszcie. Przedewszystkiem trzeba, ażebyś pani zapomniała na chwilę, że mówisz z człowiekiem... praktycznym. Zdaje mi się bowiem, że niepraktycznym krokiem z mej strony udawać się z żądaniem czegoś do pani, do pani, którą...
— Którą kocham! — dokończyła Helena.
Majeski zdawał się być coraz więcej zmieszanym.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/75
Ta strona została skorygowana.