Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/81

Ta strona została skorygowana.

wnych źrenicach łagodnych, lecz pełnych stanowczości.
Szczególnie rzucał się w oczy jej podbródek silny, potężny, zakreślony piękną linią na gładkiej białej szyi, wysuwającej się z ciemnego brązowego kołnierza. Suknia jej przylegała silnie do ciała, ujawniając bogactwo kształtów, dobrze i prawidłowo rozwiniętej kobiety. W całej postaci widać było wielki, niemal posągowy spokój, którego promieniowanie odbijało się w każdym jej ruchu, w podniesieniu powiek trochę sinawych i ciężkich, zasłaniających powoli jej wielkie jasne piwne oczy.
Futrzana rotunda, podbita srebrnemi lisami, spadła z niej i legła u jej stóp, jak zwierzę pokorne i zwalczone. Heglowa wyciągnęła jedną rękę i powolnym, spokojnym ruchem, gładziła futro, układające się w fałdy koło jej kolana.
Helena patrzyła na nią niespokojnie i z pewną ciekawością. Po raz pierwszy widziała zblizka „separatkę“ a prawdopodobnie w przyszłości „rozwódkę“ — w takiem zbliżeniu i to natychmiast po katastrofie. Pomiędzy jej przyjaciółkami nie było „separatek“, każda z nich żyła z mężem, lepiej, gorzej, ale zawsze żyła w ten, lub ów sposób. Rozwód, separacya, były często na ustach tych kobiet, lecz mówiło się o nich tak, jak mówi się o cholerze, dżumie lub innych chorobach, które istnieją, lecz o których się nie wie często całe życie nic pozytywnego. Przez umysł Heleny przebiegła cała farandola myśli. Heglowa rozstała się z mężem, straciła sytuacyę, nie jest już panią Heglową, lecz czemś połowicznem, niewyraźnem, niemającem na świecie żadnego określonego stanowiska. Spojrzała na przyjaciółkę i zdawało się jej, że dostrzega na jej czole ślady cierpienia.