Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

w wściekłości swej, pracy mojej nadaje inne, podłe znaczenie. Według niego jestem... naturalistą! A ja jestem — jeżeli już mam być jakimś „istą“ — to nędzarzystą!... Tak, wyraz ten ukułem sam, w tej chwili naprędce. W pismach moich starannie unikam podniecania czytelników zawoalowanemi, zmysłowemi obrazami. Gdy mówię o kobiecie, mającej zostać matką, mówię, że jest w ciąży a nie w... interesującym stanie! Nie mogę przecież unikać starannie wzmianki o stosunku jednej płci do drugiej. Według mnie, ten objaw cudowny i naturalny, nie zasługuje na owe trykoty wstydliwości, w które obłudnicy je spowili. Dlaczego denerwować ludzi ciągłemi niedomówieniami i ukrywaniem tego, co jest chlubą i najwyższym cudem natury. W literaturze naszej panuje pod tym względem wstrętna obłuda. Nie mówi się w niej o rodzeniu dzieci, lecz mówi się o... kokieteryi z po za wachlarza, kokieteryi złej, wstrętnej, szkodliwej. Taki pan Hohe znajduje w mych pismach „lubieżność“. Wstrętnie stare musi być „ja“ tego pana, skoro go podniecają rzeczy, pisane bez cienia zmysłowości. I oto jest krytyka! I oto w czyjem ręku nieraz leży los dzieła, pisanego krwią i łzami. „Paryasy“ moi, to ci wydziedziczeni, którzy według pana Hohego... kuchnią trącą! Co począć... i do kuchni zajrzeć trzeba, bo i tam przebywa, cierpi i dręczy się człowiek, któremu winni jesteśmy za jego usługę kawał chleba i moralną opiekę! Jeżeli jednak opisując jego życie i czyny, nie opisuję flirtu buduarowego, to trudno — Maryśki i Baśki upadają nędznie, biednie i jeżeli ich upadek jest „zwierzęcy“, toć wina takich Hohe’ów, którzy pragną, aby literatura zajmowała się jedynie klasą uprzywilejowaną, „inteligentną“ (och, ile!) a jeśli już ma chłopa wprowadzić