Strona:Gabriela Zapolska - Fjoletowe pończochy.djvu/5

Ta strona została skorygowana.

doskonale na tło i uwidoczniał linje, które ginęły w masie falbanek czarnej atłasowej spódniczki.
Stefan aż przeraził się wrażenia, jakie na nim wywarło to zjawisko. Ta kobieta odpowiadała najzupełniej stanowi jego duszy. Skoro ona lubiła i stroiła się w te modernistyczne barwy, zarzucając karawaniarski strój przyjęty ogólnie przez damy — musiała być równie »artystyczną« naturą, wyższą, estetycznie wykształconą — różną od spotykanych kobiet.
Należało pobiedz za nią — dowiedzieć się kim jest, pokochać ją, zwierzyć się nareszcie ze swych smutków... zdenerwowania...
Lecz tramwaj, dwie dorożki, pies, znarowiony koń, policyant — trochę bab — rozdzielili Stefana z ową fjoletową duszą. Gdy w ślad za nią przedostał się na drugą stronę ulicy — znikło cudowne zjawisko. Nawet twarzy, nawet figury nie zdołał dostrzedz Stefan. Wszystko krył parasol, który nieznajoma zwróciła przed siebie, aby ochronić się od ukośnie padającego deszczu.
Stefan smutny jakby własną duszę zgubił powraca do domu.
Och! och! mgnienie secessyi, fjoletowe pończochy, gdzież wy jesteście mistyczne kwiaty — wspaniałe irysy, smukłe i kształtne... gdzież wy jesteście...


∗                    ∗

Wieczór.
Państwo »mecenasowstwo« powrócili do domu i mają zamiar zasiąść do poobiedniej kawy. Bo wszystko w tym domu odbywa się nie po pańsku — ale... ot... przyzwoicie, po mieszczańsku. Do kawy stół nakryty — rogaliki, sucharki, masło. Stoi śmietanka, są nawet kożuszki...
Lampa nad stołem już zapalona, taka duża solidna lampa »na wyrost«, która posłuży jeszcze dzieciom i dzieciom dzieci.
W sypialni pani mecenasowa przebiera się w szlafrok — a pan Stefan siedzi już przy stole i udaje, iż czyta gazetę. Udaje, bo mu wciąż przed oczyma migają jak niedoścignione mary fjoletowe pończochy.
Tymczasem w sypialni pani mecenasowa w złym humorze każe służącej podać sobie z szafy parę świeżych czarnych pończoch.
— Przemoczyłam nogi i patrz co się stało! — mówi do służącej, wysuwając bardzo ładną, kształtną nogę.
— O rety!... do cna puściły!...
— A zaręczali, że nie puszczą! — mówi mecenasowa i szybko ściąga z nóg — długie fioletowe pończochy.
— Weź je... wyrzuć, włożyłam je raz — zrób sobie z niemi co ci się podoba!... — mówi do sługi — niech mi się więcej nie plączą.
Hanusia bierze ostrożnie mistyczne kwiaty, secessyjne smugi — prabarwne zjawisko, małe pończochy i wynosząc je do kuchni mruczy:
— A to psia kość dopiero oszusty!...


∗                    ∗