Gdy włożyła kapelusz, odwróciła się do męża:
— Prawda, kokocko wyglądam? — spytała w obawie uczciwej mieszczanki przed skandalem, jaki mógł wypaść z powodu tak wyzywającego stroju.
Marulka, przyzwyczajony do ciągłego potakiwania żonie, przyświadczył i tym razem.
— Prawda...
Lecz Frania przyskoczyła do niego z zaiskrzonemi oczami.
— Co, prawda? — wrzasnęła — co, prawda?
— Ano to, co mówisz!...
— Al... więc kokocko wyglądam?
Podparła się pod boki, dusząc się w zbyt ciasnym gorsecie i aksamitnym kołnierzyku sukni.
Żółty kwiat chwiał się na jej głowie, jak chorągiew niesławy.
— Ja... nie mówię — jąkał nieszczęśliwy Marulka.
— Otóż na złość pójdę, tak jak jestem! — wołała Frania — a jeżeli mnie kto zaczepi, albo paupry mnie sekować zaczną, to będzie twoja wina, mój czuły panie mężu!...
Uspokoiła się wszakże, przygładziła włosy i wskazała parasolką drzwi.
— Poszę iść naprzód!... wyrzekła — niemam ochoty, żebyś mi kiedy na kark spadł na wschodach a ty potrafisz mi to zrobić... o!... znam cię, chytra sztuko!...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Poszli więc na ów festyn i Frania szła teraz po alejach ogrodu w takt marsza z „Carmeny“, nie odwracając głowy, patrząc prosto przed siebie i sznurując usta. Wiedziała bowiem, że może spotkać panią naczelnikową, pana naczelnika i kolegów męża, należało im pokazać, że pani Marulka jest kobietą „dobrze“ i potrafi reprezentować instytucyę, w której mąż pracuje. Gdy doszli do restauracyi, Marulka zaproponował żonie „a seid’l“, za co został silnie uszczypany w łokieć, gdyż piwo pić