Strona:Gabriela Zapolska - Geneza powieści.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
Geneza powieści.
(Autoreferat).

Szanowny Redaktorze!

Pytasz mnie o genezę powstania „Sezonowej miłości“ i „Córki Tuśki“. Dajesz mi stokroć cięższe zadanie, niż przypuszczasz. Szczególnie co do tych powieści. Miałam je w sobie od dziecka.
Nieraz widząc na deptakach naszych wód śliczne, piękne panie, prowadzące za rączki śliczne laleczki-córeczki, w mej drobnej małej istotce powstawało jakby pytanie: Co się z niemi dzieje, gdy przestaną chodzić po słonecznej strudze, ścielącej się wśród drzew krynickich, szczawnickich deptaków? Jak one żyją? Jakże muszą być majętne, bogate, skoro na tych kilka tygodni mogą mieć tyle sukni? jakichże dobrych, kochających i zamożnych mężów, skoro niemal co kilka dni inne miewają koronki, muśliny, hafty i ażury?
Koło tych pań zwykle snuli się młodzieńcy z minami dziwnemi, nie narzeczonych, z oczyma patrzącemi niepokojąco, ukosem... Panie były bardzo ożywione, panowie mieli śliczne buty i wspaniałe hejnowskie „manchetten“, a dziewczynka, idąca obok nich, miała minkę niewyraźną, czasem jakby drwiącą, czasem jakby senną, a szła prosto jak jej mama i stawiała nóżki obute jak laleczka.
I bardzo byłam zdziwiona, gdy mi powiedziano, że to żony ubogich urzędników, że tam daleko w mieście te panie mieszkają w trzech pokoikach i że te śliczne suknie są niezapłacone. A co do tych młodzieńców we wspaniałych butach, mówiono pół-szeptem, że to „nieładnie“... — Ale co? — Dziewczynek z minkami pół-drwiącemi i z włosami jak szczere złoto żałowano ogólnie.
Dlaczego?
Nic wiedziałam nic, nic...
A potem zaszumiały nade mną rozwinięte skrzydła życia i poniosły za sobą w dal. I ciągle, ciągle — nieodłącznie migały przede mną te strojne panie na deptakach z nieodłącznymi panami, patrzącymi nie po narzeczeńsku, i z małą dziewczynką, która zdawała się nie słyszeć nic, a oczy jej miały głębię tych, którzy widzą zaświaty.
Lecz ja zwracałam się za taką wizją w inną stronę. Ja biegłam swoją wyobraźnią daleko, tam, gdzie jest ów ubogi mąż urzędnik, i w miarę, gdy sama zaczynałam pojmować tragizm ludzi żyjących z pracy — rodziła się we mnie chęć zajrzenia w głąb tych cichych istnień, które żyją zawsze w cieniu, a z siebie dają całe światło i ciepło z abnegacją zupełną.
I jeszcze koło tych głównych, niemal zasadniczych punktów, „tych dwojga Żebrowskich“ —