w głąb apartamentów. Stanął chwilę w zbrojowni, gdzie na ciemnem tle ścian połyskiwały stalowe siatki, pancerze, kolczugi, hełmy, złociły się rękojeście sztyletów, mieniły rubiny jataganów. Staroświecka chrzcielnica, wielka, wspaniała, cała z bronzu odlana, stała tuż pod oknem, odbijając w swych złoceniach różnokolorowe światełka szybek w ołów oprawnych. W rogach komnaty stały manekiny, przystrojone w zbroję, na podobieństwo wielkich, skamieniałych rycerzy, protoplastów rodu hrabiego. On sam, na środku tej wielkiej, ponurej zbrojowni — smutny, zwiędły, nędzny w swym obcisłym balowym stroju, mrużąc oczy, wydawał się Pigmejem wobec tych stalowych olbrzymów, ponurych, nieubłaganych, patrzących na niego czarnemi jamami spuszczonych przyłbic.
I ci zamarli w stali olbrzymi zdawali się milczeniem swojem rzucać pytanie temu człowiekowi o zwiędłej twarzy i schylonych barkach: „gdzie siła twoja, gdzie męskość twoja, marnotrawny synu“?
Wolno, ze spuszczoną głową przeszedł hrabia do salonu, który miał raczej podobieństwo do kobiecego buduaru, tak był różowy, jasny, wonny, wypieszczony.
Niskie, różowym pluszem obite, nazwane w Pażu „crapauds“ wyciągały swe miękkie grzbiety, jak potworne ropuchy, grzejące się
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/100
Ta strona została skorygowana.