Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

stanowienia... Cały koszyk róż, wielkich, żółtych, o atłasowych liściach, stał na biurku obok maluchnej palety, na której uśmiechała się „Märchen“ profesora Gräffe. Były to róże, przeznaczone do stanika hrabiny Misi, a nazywane przez nią „Maréchal Niél“.
Delikatna ich woń drażniła hrabiego; nerwowo odsunął koszyk od siebie, a ironiczny uśmiech wykrzywił mu delikatne wargi.
Kwiaty, kwiaty w tej chwili!... I powoli, jakby z wysiłkiem wielkim, podniósł się i podszedł ku drzwiom swej sypialni. Otworzył małą ogniotrwałą kasę, wpatrując się chwilę w ustawione literki. Żółte wnętrze szafy zalegały stosy listów, drobnych, kolorowych, białych, old fashion, japońskich, z dewizami lub bez. Wszystko to, rzucone pèle-mèle, przywodziło na pamięć jakiś wielki damski piknik, a dusząca woń ylangów, heljotropu, corylopsisu, chypru, wypłynęła triumfalną gamą i owiała smutną twarz hrabiego.
O, rozróżniał on dobrze te subtelne zapachy — ten delikatny new mown hay kobiet „Z towarzystwa“, ten corylopsis pięknych aktorek i impertynencki chypre kokotek, równie bezczelny, jak istoty nim przesiąkłe. Cała przeszłość, cała ubiegła młodość ulatniała się dokoła niego wraz z tą wonią, z tą garstką papierków, leżących pośród kasy. W samym