Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

papier — gładkość ich ciała... Tak! to były one! te wszystkie istoty, które krążyły teraz, jak stado kruków na pogrzebowej stypie, urągając swą wonią żałobnej twarzy człowieka, który całe życie spędził u ich stóp, szukając serca i znaleźć go niemogąc. I było to całe targowisko łatwych miłostek rozsypane na tej tacy, miłostek kradzionych, bezpodstawnych, które szczęścia nie dają, a ślą tylko gorycz wspomnienia. Hrabia czuł to dobrze — rozumiał, jaka nicość, chłód i pustka grobowa wieje z tych kłamstw pisanych i szybkim ruchem rzucił cały stos listów w ogień. Płomienie objęły te wonne papierki, przez chwilę jasny, purpurowy blask oblał różowe draperje. Wenus zadrżała w tem tańczącem świetle, a delikatne pastele miały krwawe blaski — poczem wszystko zgasło — i tylko garstka popiołu pozostała po tych uniesieniach szalonych, pocałunkach rozkosznych!... Tylko garstka popiołu!... Hrabia wpatrzył się w ten popiół szary, delikatny, przypominający warkocze blondynki. I ten popiół zdawał się ulatniać powoli i posypywać rysy hrabiego jakąś szarą, cienką zasłoną.
Czy była to grudka rodzinnej ziemi, którą zmarłemu się na oczy sypie?...
Teraz hrabia zbliżył się do biurka i, wyjąwszy ze skrytki srebrny kluczyk, otworzył tryptyk.