szklane pudełeczko. Przez ścianki widać było białawy proszek, lśniący, jakby solą posypany... Hrabia trzymał zamknięte pudełko w nerwowo zaciśniętych palcach i oddychał ciężko, tak, że oddech ten w jęk przechodził.
Postanowił sobie, że umrze dnia tego, w którym się wyczerpie jego fundusz i tylko pozostanie mu potrzebna suma na odpowiedni pogrzeb.
Chciał skończyć w „sam czas!“ — ten człowiek żyjący bez jutra, bez myśli przewodniej, bez wiary, bez celu. Gdy czara uciech zmysłowych i bogactw wypróżniła się do dna, cóż miał robić więcej na świecie ten zgangrenowany odpadek społeczeństwa? Co go utrzymać mogło więcej przy życiu? — wszak byt sam i nikomu na nic niepotrzebny. Te piękne panie, które obdarzał kwiatami, wspierał radami, obejdą się łatwo bez niego; zastąpi go wprędce inny pasożyt — rzucą bukiet fiołków na jego mogiłę i tańczyć będą równie wesoło, również ochoczo!
O! zna on je dobrze wszystkie te zalotne, co mu krew serdeczną wypiły, a teraz, jak mary tłoczą się i szepcząc, śmiejąc się, okrywają go grobowym całunem. One zame popychają go w grób te strojne upiory, wciskając mu w rękę truciznę i tańcząc dokoła niego piekielną sarabandę. I ten tłum cały pali go spojrzeniem, dusi uściskami... owija
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/108
Ta strona została skorygowana.