pasmami włosów... „one“, wszędzie „one“ — a nigdzie niema „jej“ prawdziwej, czystej, nieskalanej, świętej, przed którą tłum tych widziadeł pierzchnąćby musiał, jak przed zjawiskiem niebieskiem...
Rozpaczliwym wysiłkiem woli zaczął hrabia szukać w wspomnieniach swych jakiegoś świetlanego punktu, który mógłby go jeszcze przy życiu utrzymać. Nic! nic! ani krzyku dziecka, ani srebrnego głosu kochającej kobiety... Tylko brzęk branzolet, szelest jedwabiu — cały przystrój kłamanych miłostek, boć nawet i Lili nie była mu żoną, nie była aniołem domowego ogniska! Domowe to ognisko wygasłe szarzało garstką popiołu, zimna, wystygłą mogiłą — a on, on sam napróżno wyciągał zrozpaczone dłonie, odtrącając ohydne mary wspomnień i pobladłemi ze strachu wargami szeptał urywane słowa, słowa, coś, jakby przekleństwa, które cisną się ust potępionego na wieki człowieka... Nawet modlić się zapomniał w tej piosnce miłosnej, którą nucił przez życie swe całe — i nic nie znalazł pod zbolałą czaszką, nic w sercu zamarłem, nic w duszy, dla której nie żył i którą oddał ciału w niewolę.
Hrabia mimowolnym ruchem rozerwał na piersiach bieliznę i długie paznogcie wpił w swe wyschłe piersi. Krew pociekła, ciepła, ale on nie czuł bólu, nie czuł krwi, szeroko
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/109
Ta strona została skorygowana.