Bo i ona teraz paliła, nauczona przez niego; trzymała papierosa śmiesznie, niezgrabnie, a Józef śmiał się do łez z jej niezręczności. Ona rozgniewana, rzucała wówczas mu w oczy zapalonym papierosem i wołała:
— Idjota!
Poczem wylizywała resztki sosu i wybuchała ostrym, urywanym śmiechem.
Byli zupełnie szczęśliwi.
Józef okradał teraz i oszukiwał gości na każdym kroku. Miał powiększone wydatki, słuszną więc było rzeczą, aby goście ten naddatek płacili. Musiał Mańce sprawić buciki wysokie, na guziczki zapinane i suknię kaszmirową z ponsową kamizelką. Mańka innej nie chciała, wybrała kaszmir najdroższy, a na kamizelkę wzięła aż łokieć jedwabiu... Teraz chce kapelusza i rękawiczek. Aż płacze ze złości, że ich niema, a papierosów zwijać nie chce...
Sosu też nie je, a Józefa coraz to częściej targa za włosy. Mówi, że się nudzi i chce „ulicy powąchać“.
Józef ją prosił, aby została w tej ciasnej izdebce, ale ona teraz, jakby ją coś ukąsiło, od rana się z łóżka zrywa i przed lusterkiem czesze a czesze. Nabrała ciała, utuczyła się na tych sosach, a ręce jej pełne mają śliczne różowe dołeczki. Józef chodzi koło niej markotny, jakby przeczuwał, że chwila rozstania
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/118
Ta strona została skorygowana.