bliska i że ptak przelotny uleci, a nic go zatrzymać nie zdoła. Tak się wszakże do niej przyzwyczaił, że nie może sobie wyobrazić, co on bez niej zrobi. Postanawia ją bądź co bądź zatrzymać przy sobie i jednego poranka proponuje jej „ślub“ — prawdziwy, w kościele i przy świadkach. Ale Mańka obraca się szybko, jak na sprężynach i zapinając ponsową kamizelkę, która na jej piersiach leży jak ulana, wybucha przeciągłym śmiechem:
— Idjota!
Józef siedzi przez chwilę milcząc, wpatrzony w śmiejącą się dziewczynę.
Dlaczego nazwała go — idjotą?
Ona, istota najniższego gatunku, podniesiona z ulicy, naga, bosa, obdarta — śmieje się, że chciał ją „żoną“ swoją nazwać...
Powoli wstał i wyszedł, bo czuł, że chwila jeszcze, a rzuci się na tę kobietę i skopie ją nogami.
W kuchni Inocenty powiedział mu, że jest „osioł“, a przyszła pani Józefowa „funta kłaków nie warta“.
Po godzinnem rozmyślaniu Józef postanowił kupić Mańce kapelusz i rękawiczki w jak najprędszym czasie, bo tak wielką była jego namiętność do tej dziewczyny, że pozwoliłby jej już „zwąchać ulicę“, byleby z tej ulicy wracała i znów wyciągała doń ręce, obsypane
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/119
Ta strona została skorygowana.