Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

kiwa głową, a oczami śledzi ciągle tę wielką, czerwono ubraną dziewczynę, która najspokojniej czyści sobie paznogcie szyldkretową szpilką wyjętą z włosów... Czy ona nic już nie pamięta z tego, co wiązało ich dawniej?
I gdy zeszedł po wódkę, konjak i przekąski, drżał cały od wewnętrznego wzruszenia. Wszakże to była jego Mańka, ta „jego“, którą tyle razy tulił w swych objęciach, za którą tęsknił i wołał: „Mańka, moja Mańka“.
Teraz jest tuż przy niej, nie śmie nawet ręki wyciągnąć, aby dotknąć jej sukni. Wie, że to ona, a przecież wydaje mu się całkiem inną w tem czerwonem ubraniu, z włosami podniesionemi wysoko i oczyma czarno podkreślonemi. W kole tych panów i dziewczyn jest jakby oddzielona od niego płomienną obręczą.
Siostra gospodarza smaruje właśnie bułki kawiorem, przyciskając grubsze ziarnka palcem. Już jest cały talerz gotów, stawia na tacy, obok innych przekąsek, Józef wszakże tacy utrzymać nie może, coś mu ręce podcięło, a w gardle go dusi. Siostra pana dziwi się bardzo.
— Upiłeś się czy co!
Upił się on, ale widokiem tej dziewczyny, która teraz pożera kapary od śledzia i klęczy na krześle tuż obok czerwonego młodzieńca, Na Józefa nie zwraca uwagi. Cóż? Wielkie