Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

Butelka wódki, z której pił Inocenty, stała prawie obok, Józef sięgnął machinalnie i wypił spory haust...
— To na kuraż — powiedział sobie.
I zabrawszy talerze, poszedł na górę.
Teraz ją zaczepi, schyli się niby po serwetę, którą upuści tuż przy niej, i zapyta się jej pocichutku:
— Mańka czemu ty mnie porzuciła?
Lecz gdy wszedł do gabinetu, Mańka siedziała na poręczy fotelu czerwonego młodzieńca i Józef się nie mógł zbliżyć. W jednej ręce trzymała kieliszek z konjakiem, a drugą... zdawało się Józefowi, że głaszcze po szyi czerwonego pana. Ach! to pewnie jej kochanek... tak! to on musi być z pewnością.
Rozstawia talerze, podaje chleb, biegnie po wino, a w bufecie żąda kieliszka mocnego rumu i na schodach wypija go duszkiem.
Gorąco mu, krew do głowy uderzać zaczyna, teraz mu każą zamrozić szampana, biegnąć po sery, owoce, kompoty.
Dobrze! Przyniesie to wszystko, lecz Mańka źle zrobiła, przychodząc tu na kolację. Bądź co bądź postąpiła sobie podle, opuszczając go nagle wtedy, gdy on miał szczerą chęć ożenić się z nią i kapelusz jej kupić. Teraz poprostu szydzi z niego i pieści w jego oczach innego człowieka...