ciasnej przestrzeni, rozlewając dokoła bielidło, rozrzucając tumany pudru i setki szpilek.
Wszystkie te kobiety rozmawiały pomiędzy sobą, śmiejąc się, śpiewając, kłócąc naprzemiany.
Teatr był źle zbudowany, garberób prawie nie było. Zapomniano o nich w pośpiechu. Przerobiono więc rekwizytornie i kazano się wszystkim kobietom razem ubierać. Mężczyzn umieszczono na piętrach.
Gwar więc wylewał się całemi potokami z tych ciasnych izdebek, w których szmer głosów kobiecych, szelest spódnic, syk płomieni gazowych mieszał się z wonią mydeł i swędem spalonych włosów.
Na ścianach blade kolory atłasów mieszały się z ostremi tonami welwetów i delikatnemi fałdami iluzjowych welonów. Tu i owdzie sztuczne róże gniotły się, ocierając o ścianę, na której porozpinano wielkie kawałki kretonu lub prześcieradła, czasem w pośpiechu od kołder odpięte.
Sukienka baletowa, jak balon z tarlatanu wydęty i srebrną rosą zmoczony sterczała, przypięta szpilką podwójną do zrudziałego płaszczyka, kryjącego swą nędzę w fałdach błyszczących tkanin.
Kobiety siedziały rzędem przed stolikami, z oczyma utkwionemi w stojące przed niemi lusterka.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/13
Ta strona została skorygowana.