Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

Kłęby dymu owiewały ich głowy, piersi, wpadały im do gardła... One, przywykłe do tej atmosfery, nie przestawały krzyczeć, ochrypłemi głosami, głosami starych pijaczek, które się słyszy wieczorami w niedziele...
A mężczyźni w zbydlęceniu jakiemś dziwnem patrzyli ze zachwytem na tę parodję kobiety, rozpościerającą przed nimi czelność uliczną i jedwabne sukienki... Podniecony ich oddech kołysał płomieniami gazu i przepełniał ciasne ściany gabinetu.
Zwierzę górowało nad człowiekiem.
Gabinet stawał się stajnią.
Józef z pięścią zaciśniętą stał teraz pod ścianą i patrzył ciągle na Mańkę. Ona wpół śpiąca, otwierała szeroko oczy i starała się być ożywioną. Wiedziała poco ją tu zawołali, dlatego prostowała się w swym czerwonym staniku, szczypiąc się za rękę, aby nie zasnąć.
Późno już było, do domu wracać pora.
A Józef stał, jak urzeczony, wciąż pod ścianą; i chciał rzucić się na nią, spoliczkować, oplwać wobec wszystkich i nazwać swoją dawną kochanką... Pięść zacisnął, postąpił krok jeden i — znów mu odwagi zabrakło... Nie! Teraz stanowczo zdecydować się musi, w gardle go ściskało, wszystko wirowało dookoła... To wódka! ta wódka przeklęta, którą pił niepo-