Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

trzebnie, inaczej miałby siły więcej. Zbiłby ją już dawno, o, dawno! Ale ona teraz znów patrzy na niego.
Wydaje się jej bardzo biednym, bardzo nędznym, w tym zniszczonym fraku i w wytartej kamizelce. Jest mizerny i ma sine pręgi pod oczami. Wygląda, jakby kilka dni nie jadł... Co mu jest? Może nie ma już papierosów?... Powoli i przed jej oczami przesuwają się wspomnienia. Był dobry dla niej, tam, na górze, na poddaszu — o! Nawet bardzo dobry. Nie wymyślał jej nigdy tak, jak ten pan, do jakiegoś hrabiego podobny. Choć się nudziła, ale on jej to nieraz wynagradzał. Teraz stoi przed nią i oparł się o ścianę, bo na nogach utrzymać się nie może... patrzy na nią tak dziwnie jakby o coś prosił, a pięść ma zaciśniętą... Czego on chce od niej?... Czego?... A! — Wie już teraz! Wie z pewnością? I szybko, jak błyskawica, Mańka porywa srebrne porte-cigares, leżące na stole, i wysypuje zeń papierosy w dłoń swoją. Poczem zręcznym ruchem rzuca niemi w kelnera wołając tak jak wtedy, na górze:
— Na! Łapaj:..
Józef na ten głos wyprostował się nagle, oczy zabłysły, a usta rozchyliły się w uśmiechu. Nie zapomniała.... nie zapomniała.... woła jak na psa, po swojemu... po dawnemu!... I zmożony wódką, wzruszeniem, wy-