sła głowę. Błyskawica strzeliła z jej pięknych ciemnych oczu, przyćmionych wspaniałemi rzęsami — usta świeże i różowe rozwarły się, aby dać ujście krzykliwemu głosowi:
— Gdzie lila wstążki?
Pytanie to zwracała do kąta pokoju, gdzie tuż obok gotowalni, opiętej różową gazą i białą koronką, wysoki barczysty mężczyzna usiłował wtłoczyć wielki damski kapelusz w zbyt małe pudełko. Na głos dziewczyny podniósł szybko głowę.
— Nie wiem — odrzekł, a widząc wcale niedwuznaczny ruch zniecierpliwienia ze strony dziewczyny: — poszukam — dodał pośpiesznie.
I rzeczywiście, potulnie podszedł do komody i z babską cierpliwością wydobywał stosy wstążek, gipiur, szychu, szukając zaginionego przedmiotu.
Dziewczyna popatrzyła na niego długą chwilę, poczem wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju.
Ściemniło się zupełnie, służąca weszła i rozpaliła ogień w piecu. Ponsowe płomienie mięszały się z resztkami dogasającego światła dziennego, oświecając jasno tapetowane ściany, srebrne tualetowe przybory, białe firanki nad łóżkiem, jaskrawe kwiaty dywanów.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/138
Ta strona została skorygowana.