Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/140

Ta strona została skorygowana.

Starzec odwrócił się powoli. Wysoka jego postać, zgięta i skurczona, była typem człowieka, który wiele przewinił i ma ponieść zasłużoną karę.
— Niema! — wyszeptał pokornie.
Dziewczyna tupnęła nogą. Ciemne brwi ściągnęła w dziwny sposób, niemiły grymas wykrzywił jej usta.
— Niedołęga! — syknęła — powiedziałam ci...
Nagle urwała; na progu zjawiła się służąca, więc dziewczyna, na widok świadka z wprawą wielką złagodziła pochmurny wyraz twarzy.
— Niech mi stryjcio będzie tak dobry i kupi taką samą. Tylko trzeba się spieszyć, bo to do trzeciego aktu...
Mówiła teraz pieszczotliwie, uśmiechając się nawet. Czerwony blask ognia oświecił ten uśmiech i dwa rzędy białych zębów, prawdziwych zębów pantery.
Służąca zabrała kosz i pudełka z kapeluszami, dziewczyna małą szkatułeczkę z kosztownościami i wyszły obie śpiesznie, trzaskając drzwiami.
Na progu jeszcze młoda dziewczyna rzuciła słowa:
— A kuropatwy na wieczór i mandarynki, bo już tych ostatnich brakuje.