Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

Tymczasem rozgrzewał zziębnięte nogi, drepcząc na miejscu, i macał z zadowoleniem paczki łakoci, pomarańcz i pralinek... Czy był to łańcuch, założony na szyję dobrowolnie przez niego samego? Zdaje się, że... tak. Nie skarżył się nigdy, nie żalił, zawsze usłużny, chętny, podtrzymywany dziwną namiętnością starca do tego, co jeszcze młode i do życia uśmiechnięte. Jej kapryśny despotyzm i zachcianki znosił z anielską łagodnością, wpatrując się w falę jasnych włosów, lub siwych oczu promienie. Drżał cały, gdy się zbliżała ku niemu, — przygasłe źrenice odnajdywały blaski dni młodzieńczych; gdy się oddalała, gasły te blaski, pozostawało tylko drżenie, przechodzące powoli w stan chroniczny.
Ona znała swą władzę i nadużywała jej w dziwny sposób. Przy ludziach słodka i uprzejma, zdawała się być uległą i kochającą „siostrzenicą“; lecz gdy zostali zami, we dwoje, przemieniała się w małą hijenę. Drogo kazała opłacać nazwę „stryjaszka“. Chrupała kuropatwy, połykała mandarynki i cukierki z miną znudzonej królowej, nie racząc spojrzeć na schylonego u stóp jej starca. Zaciśnięte tylko usta wykrzywiała uśmiechem pogardy i od czasu do czasu rzucała krótkie, urywane rozkazy... Wobec świata drobniała ona i pokorniała przy nim, a gdy byli sami,