Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

którą ludzi na papier „przychyca“, od samego Alajkrysta dostał na imieniny.
Na Marcysi aż skóra cierpnie i chętnie odrzekłaby się już i małżeństwa i Franciszka i wszystkich spraw jego, byle nie wpadać w moc djabła i jego maszyny.
Odrzekłaby się Franciszka, choć go serdecznie miłuje... ba, nawet tak serdecznie, że beczy po kątach, gdy którego dnia do warsztatu szwagra nie zajrzy.
Wszyscy się z niej wtedy śmieją — i siostra i brat i szwagier i terminatorzy — nawet chłopcy, którzy więcej wiórów niż włosów na łbie mają... No, ale co ona pocznie, kiedy koło serca głupia żałość ją chwyta za tym chłopcem?
Ot, jak zwyczajnie sierotę!
Bo Marcysia sierota; odumarła ją przed rokiem matka, ojca jakby nie znała — przyjechała więc do siostry, wydanej od sześciu lat i sama się obręczyła z tym zatraconym Franciszkiem...
Oj, co zatracony, to zatracony!
Charakterny bo jest, ale czego ją do „frotografii“ wlecze?
Wolałaby do zimnej wody razem z głową wskoczyć.
Już próżno lamentować — „derożki“ stanęły, całe wesele wchodzi do sieni, Antek się jeden tylko kłóci z dorożkarzami.