Lecz oto Antek już wchodzi, szczęśliwy, z pogromienia dorożkarzy.
— A czegóż wy tu u progu stoicie? — pyta, kładąc ręce w kieszenie. — Siadajcie se, jak kużden inszy. Kużden dobry za swoje pieniądze.
Panna czytająca Bourget’a spogląda na Antka, mrużąc oczy.
— A to ci młynarska gęba! — decyduje drużba półgłosem.
Panna zaczyna znów czytać Bourget’a.
Z wejściem Antka robi się weselej, każdy czuje się śmielszy. Franciszek uczuł grunt pod stopami. Usiąść wprawdzie nie śmieją, ale rozglądają się dookoła. Kośtalowa już coś prawi, opierając się o ścianę.
Zawsze to lepiej, że będą mieli swoje malunki, choć na czarno; ostanie to i dla dziecisków i dla wnuczyków. To i święta pamiątka i nad komodą piękny ornament. Ona ma też taki malunek z nieboszczykiem swoim, jeno na cyracie. Siedzą sobie na zydelkach, jak dwa wróbelki, i aż dusza skacze, jak się jej suknia pięknie udała.
— Cztery falbany miałam — opowiada, rozkładając rękami, — cztery falbany, z łebkami i paczmanterją, jak Pana Jezusa uwielbiam! I wiecie, moi najmilsi, wszystkie cztery wyszły na cyracie jak woły, jeno jednej koniuszczka brakowało.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/155
Ta strona została skorygowana.