Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/158

Ta strona została skorygowana.

Marcysia z czerwonej przeszła w barwę szkarłatu. Wzruszenie, przestrach, gorąco odbiera jej przytomność — stoi teraz sama jedna na środku pokoju, bo całe grono weselne powoli rozchodzi się po kątach, oglądając fotografje, zachęcane przez Antka i Franciszka.
Kośtalowa wydaje ciche okrzyki na widok tancerek cyrkowych, uwiecznionych w króciuchnych spódniczkach. Antek zato śmieje się, dowcipkując i kiwając się, jak serce we dzwonie.
— Inoby mamę Kuśtalową wyfrotografować w takiej spódniczynie...
— Jezu miłosierny! — woła swatka, żegnając się — a odpuść temu wydziwiaczowi takie niepoczciwe gadanie..,
Druchny zastanowiły się nad portretem jakiegoś muzyka, którego wąsy były z pewnością cieńsze od strun smyczkowych.
— Ten ci wziąn pomady!... — zaopiniowała starsza, podczas gdy młodsza stała skupiona w niemem uwielbieniu, cisnąc czerwone ręce do płaskiej piersi.
Lecz Franciszek przeciął ich niepewność.
— Musik faksatuaru! — wyrzekł rezolutnie, podkręcając swoje ostre, rudawe wąsy.
Panna, czytająca Bourget’a, była bardzo zniecierpliwiona niesfornem zachowaniem się całej gromady. Powoli bowiem podnosili głosy, włócząc się po kątach, biorąc w ręce ram-