Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/162

Ta strona została skorygowana.

— To je familja! — woła Antek, potrząsając głową — familja i guście weselni; a jako za frotografję będzie ućciwie zapłacone, tako kużden ma prawo z familjantów zażreć, jak się to będzie robiło...
Lecz poseur nie chce zrozumieć tego „prawa“.
— Nikomu nie wolno być przy zdejmowaniu portretów. Proszę wyjść, wyjść natychmiast!...
Lecz Antek wzrusza ramionami.
— Czego się pan żołądkuje? — pyta, mru żąc oczy. — Zostaw pas pan w tej ośklonce, a już ja tam panu dołożę na piwo!...
Szmer uwielbienia rozchodzi się pomiędzy weselnikami.
Ten Antek umie się brać do rzeczy. Szelma sprytna, a w dodatku wcale nie skąpa.
Franciszek nie chce pozostać znów za przyjacielem.
— I ja cosik dołożę! — mówi, śmiejąc się. — No, windujcie się całą kupą!
Lecz poseur rozkrzyżował ręce i protestuje przeciw tej inwazji całą siłą ciała i duszy.
— Cóż to za naród! Czego oni chcą? — woła, dobywając rozpaczliwych tonów. — Mnie „na piwo!“ mnie poseurowi artystycznemu, poseurowi dyplomowanemu, nagrodzonemu w Muzeum!
Lecz teraz Kośtalowa występuje jako poseł.