— Wielmożna osoba niecharakternie się gniewa; my tu w kąciczku jak wróbelki poprzysiadamy i ani wielmożnej osoby, ani żadnej z tych śliczności nie uszkodzimy.
Lecz na nic cała wymowa pani Kośtalowej, poseur jest niewzruszony — pomimo opozycji Antka, nawet jego grubiaństw, całe towarzystwo musi opuścić altanę, przymuszone do tego aktu czynnem wdaniem się młodzieńca, ubranego w zbyt szeroką marynarkę.
Z głośnym szmerem niezadowolenia całe grono weselne lokuje się na kręconych schodkach, wiodących do altany, podsłuchując, potrącając się wzajemnie i uprzyjemniając sobie w ten sposób przykre chwile oczekiwania.
W altanie tymczasem ustawiono kolumnę z ciemnego papieru, a na kolumnie tekturową urnę z pękiem sztucznych róż w środku.
Po obu stronach kolumny stanęli nowożeńcy: drżąca Marcysia po prawej, Franciszek po lewej.
Podczas ustawiania obok kolumny Franciszek okazał olbrzymią siłę charakteru i przewagę, jaką mieć chciał nad swą „żuną“, rozkazując jej zająć wskazane miejsce i nie „strachać się bez powodu“... Marcysia uległa i dała tem dowód wielkiej łagodności, jaka miała być zapewne jej zaletą. Stanęła przy
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/163
Ta strona została skorygowana.