kolumnie, sztywna, wyprostowana, hamując nerwowe drżenie, jakie wstrząsnęło nią całą.
— Jezu! Polecam Ci duszę moją!... — szeptała w myśli, zamykając szczelnie oczy.
Dojrzała bowiem u poseura — podczas gdy układał fałdy jej sukni i poprawiał welon — długie, bardzo długie paznokcie, różowe i zakrzywione... Kto nosi takie pazury, pewnikiem djabeł, boć uczciwy człowiek paznokcie obcina, albo obgryza, tak, jak to robi jej szwagier, a nawet Franciszek. A ta maszyna, czarna, straszna! Jak gad jaki z jednem okiem, okryta płachtą, na cienkich nóżkach!... W niej musi siedzieć sam djabeł, boć tam nic ludzkiego być nie może w tak wielkiej ciemości...
Oj, ten Franciszek zatracony! Jeszcze wydziwia na nią i każe jej oczy roztwierać! Niedość, że jej jakiś djabelski pręt dali za głowę i jak kleszcze złapali — on chce koniecznie, aby ona oczy rozwarła!.,. Nazywa ją... „niedojdą“ — oj, poczekaj, ty wisielaku! To już ostatnie twoje wymysły... ona ci pokaże później, kto to „niedojdą“ zostanie.
Tymczasem poseur przyskakuje, odskakuje, wykręca głowę na prawo, na lewo, układa ręce, poprawia, znów psuje to, co przed chwilą ułożył, odsuwa biały perkal pofałdowany na suficie, zasuwa ściany, jasne tła, to znów daje rembrandtowskie oświetlenie.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/164
Ta strona została skorygowana.