tam te djabły „podcinają ode wnętrza“, ona się choć na to patrzeć nie będzie.
— Raz, dwa, trzy, weselej, weselej.
Jedna sekunda... coś klapło — Franciszek ścisnął rękę „żuny“, że aż kości zatrzeszczały i przestała oddychać... Marcysia zacisnęła powieki, zęby ją zabolały, w piersi tchu nie stało..
— Już! — zawołał poseur.
Franciszek porwał się z miejsca, uszczęśliwiony, rozpromieniony. Chłopak w marynarce zaczął z hałasem podnosić perkale i zasłony, poseur wraz z właścicielem znikli w czarnej otchłani. Marcysia jeszcze przyjść do siebie nie mogła.
A tu już przez otwarte drzwi wsuwała się Kośtalowa i Antek, blagujący jak zawsze.
— No i cóż? Żyjeta? Caliśta? Pokaż się, panna Marcysia! Nie brak ci czego?
Ale Marcysia nie odpowiadała, wciąż przylepiona do tekturowej kolumny, spocona i drżąca...
∗ ∗
∗ |
— Mięso się hen rozgotuje, a ten urwipołeć jeszcze nie wraca!...
I pani Franciszkowa z niedwuznacznym dąsem odsunęła garnek od ognia.
Jakże nie ma być zła, kiedy to już pierwsza godzina wybiła dawno na wielkim, ma-