Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

Wszystko to mówi ta biedna, źle wyretuszowana fotografja, oparta o słoik z chrzanem i stanowiąca przedmiot uwielbień Franciszka.
Marcysia zachowuje się więcej zimno i nieufnie. Przegląda się fotografji bokiem i lęka się jej trochę
Zawszeć to dzieło djabelskie tak człowieka przenieść żywcem na papier.
Tylko teraz jej nawet znajomy zakrystjan wytłumaczył, że grzechu niby w tem niema i nawet księża fotografować się chodzą.
Stawiając więc wazę na stole, zatrzymuje się chwilkę i nie przybliżając głowy, przypatruje się Franciszkowi i jego dewizce, która się nieźle na ciemnem tle wydaje.
— A to choroba, jak to wyszło! — mówi Franciszek — wszystko jest jak obstalowane.., i buty i krawat, galantno, jak się patrzy.
Marcysia nalewa rosół.
Makaron wypił połowę; twarz pani Franciszkowej chmurzyć się zaczyna.
— A ślipie u mnie jak u wołu — ciągnie Franciszek, — bo ci też wytrzeszczyłem, nie tak, jak ty, co wyglądasz niby nieboszczka...
Zły humor Marcysi zaczyna wzrastać z każdą chwilą.
— Jedz oto! — mówi, potrząsając łyżką, i tak ten rosół do ludzi niepodobny.