Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

Ale Franciszek ciągle żartuje.
— Bo ci też potrza było te oczy zawierać? No, patrz, nikiej trupek taką masz gębę.
Marcysia wybucha:
— A to marność z tą frotografią! Teraz se ślipia będziesz oglądał na tym djabelskim rynśtunku! I tak gdzieś się włóczyłeś cały ranek. A to ci los z takim chłopem!...
— Pewnie, że los — odpowiada Franciszek, — przynajmniej mam ślipie, a ty ich nie masz, ślepaku jakiś!
I stoją teraz naprzeciw siebie: ona drżąca cała ze złości, on podchmielony, uśmiechnięty, wyzywający.
Pomiędzy nimi na obrusie czerni się fotografja.
— No i jakże będzie, pani majzdrowa, jak ja ramki galantne kupię i nad komodą, pod Zmartwychwstaniem, kole Napoliona powieszę? Powiedzą i dzieci i wnuki: to ci biedny człowiek, żonę ślepą miał!... Jak Boga kocham, ślepą!
Krokiem mazurowym posunął się ku żonie.
— Tak ci już wszyscy u Nakwaska na piwie mówili! Jak Boga kocham! A co ci to, Franek, żuna oślepła? Biedny Franek, ze ślepakiem się zeszedł!...
Na Marcysię ognie uderzyły.