Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

ostróg i szybkie kroki mężczyzn, zbiegających po schodach na scenę.
Ochrypłe głosy maszynistów mieszały się z krzykiem reżysera, przyciszony śmiech zaczepionej na schodach służącej — z piosenką, śpiewaną w jednej z oddalonych piętrowych garderób.
Aktorki, potrącając się wzajemnie, kładły długie suknie, plącząc i mieszając treny, pożyczając sobie wzajemnie szpilek, kawałków gazy lub igieł z resztkami nici.
Na podłodze w masie jedwabiu i koronek tonęły sługi, upinając treny, podszywając baleuzy, wyrywając sobie jednę parę nożyczek i kawałek białej tasiemki.
Subretka malowała sobie nozdrza, a staruszka jubilatka zakrywała zbyt wycięty stanik kawałkami koronki.
Aktorka dziobata wycierała ręce opoponaxem, mrużąc oczy z dystynkcją niezrównaną.
Nagle, jakby sobie coś przypomniawszy, porwała się z miejsca.
— Rejent Milczek! — zawołała — gdzież jest rejent Milczek?
Chuda, milcząca kobieta drgnęła i oderwała oczy od gazu.
— Jestem tu! — wyrzekła nierównym, drżącym głosem.
— Pokaż się pani! — wołała tamta —