tym troskom matczynym, zapominając o swem rzemiośle dla budzącej się kobiecości.
Maryszewska właśnie mówi o skrofułach, które się pokazały za uszkami Mani.
— Na to najlepszy Iwonicz — wyrokuje jubilatka.
— Tak, tak, Iwonicz! — potwierdza subretka, która przyklękła prawie na trenie Maryszewskiej, a smarując przód jej sukni ubielonemi rękami, pyta: — Mania... blondynka? co?
— Tak, blondynka!
— A ładna?...
— Maryszewska się uśmiecha.
Miły Boże! Czy jej Mania ładna? Ależ tak — i to bardzo!... O, nie dlatego, że ona jest matką, mówi w ten sposób — nie! Ale każdy będzie mógł osądzić, czy ona przesadza. Mania ma już teraz śliczne włosy, oczy, rysy — a cóż to będzie, gdy się uformuje! Przytem sprytna, rozmowna, dobrze ułożona. Będzie guwernantką... aktorką, broń Boże!... Mania musi być od niej szczęśliwszą... o, tak! Szczęśliwszą bezwarunkowo.
Teraz powoli wszystkie aktorki otoczyły Maryszewską ciasnem kołem.
Ten kącik koło drzwi zapełnia się strojnemi i pięknemi damami. Wszystkie się uśmiechają, a purpurowe ich wargi odcinają się ostro od upudrowanych twarzy.
Strona:Gabriela Zapolska - I tacy bywają.djvu/21
Ta strona została skorygowana.